Rozdział III : Trejnhol

   Avathos zbudził się. Był wypoczęty, choć trochę obolały. Leżał na miękkim łóżku. Przez moment myślał, że jest w domu, lecz szybko zorientował się, że jest to niemożliwe.
   Rozglądnął się po pokoju. Był w pomieszczeniu, które z wyglądu przypominało wnętrze pokoju gospody w Mosverze. Po prawej stronie były drzwi, a na ścianie obok widoczne było okno. Znajdowały się tam również dwa łóżka. Po lewej stronie był kominek, w tym momencie nie palący się ze względu na panujący upał. Przy kominku stał bujany fotel. Na środku pomieszczenia, na podłodze leżała wilcza skóra.
   Bogaty wystrój, pomyślał Avathos.
   Postanowił wyjść z pokoju i sprawdzić gdzie w ogóle jest. Zatrzymał się jednak, gdyż ujrzał czyjeś rzeczy na fotelu. Leżał tam ciemnoniebieski płaszcz, skórzany pas oraz zwinięty i zapieczętowany list. Avathos przyglądnął się najpierw pasowi. Było do niego przymocowane kilka pustych, szklanych fiolek. Mężczyzna zainteresował się teraz płaszczem i wziął go do rąk. Płaszcz nie wyróżniał się niczym szczególnym. Prawie cały był w jednym kolorze, jedynie na dole dostrzec można było niezrozumiałe złote znaki. Górnik starannie zawiesił płaszcz na oparciu fotela. Został mu jeszcze list. Wziął go do rąk, lecz przeszkodził mu mężczyzna, który wpadł do pokoju z wielkim hukiem. Avathos odskoczył jak poparzony od fotela. Przybysz ubrany był w zwykły, jasny strój. Był dosyć wysoki, miał szpakowaty nos i czarne, długie włosy. Spoglądał na Avathosa z zaciekawieniem.
 – Kim jesteś? I gdzie ja jestem? – spytał Avathos ostrym tonem.
 – Spokojnie – odrzekł mężczyzna. – Chodź na dół, wszystko ci opowiem i wyjaśnię.
 – Nie wiem, czy powinienem ci zaufać – powiedział Avathos spokojnie ważąc każde słowo. – Nie mam pojęcia, o co chodzi. Jak się tu znalazłem. Ostatnim momentem, który pamiętam jest… – przerwał nie chcąc zdradzać zbyt wiele obcemu.
   Człowiek w drzwiach westchnął głośno.
 – Jest akcja pod drzewem w drodze do Trejnholu. Wiem o tym doskonale  – powiedział znudzonym tonem. – Będziesz tutaj siedział cały dzień? Chodź – rzekł, lecz widząc upór na twarzy Avathosa, dodał: – Jesteśmy w Karczmie pod Wściekłym Bykiem. Słyszysz przecież krzyki i śmiechy z dołu?
   Avathos zmarszczył brwi.
 – Wygląda na to, że mówisz prawdę – mruknął.
   Drugi mężczyzna klasnął w dłonie i począł zacierać ręce, po czym rzekł: – No, nareszcie. Widzisz? Nie jestem taki zły. Zaufaj mi.
   Avathos westchnął i wyszedł z pokoju. Nie miał niczego do stracenia. Znajdował się teraz w długim, wąskim korytarzu. Po obu jego stronach umieszczone były drzwi do pokojów. Czarnowłosy zatrzasnął drzwi i skręcił w prawo. Górnik ruszył jego śladem. Zeszli po schodach i znaleźli się w wielkim pomieszczeniu. Po lewej stronie, w rogu znajdowało się miejsce, gdzie przesiadywał oberżysta. Zaraz obok było wejście do kuchni. Całe pomieszczenie wypełnione było stołami wraz z krzesłami. Na drewnianych ścianach można było dostrzec nieliczne okna. Po prawej stronie umieszczone były drzwi wejściowe. Avathos ruszył niepewnie w stronę towarzysza, który przystanął przed oberżystą
 – Wybierz jakieś miejsce. Załatwię coś do jedzenia – mruknął tamten do Avathosa.
   Górnik skinął głową i podszedł do pierwszego lepszego stołu. Usiadł na krześle. Wtem dobiegł go czyiś donośny głos.
 – Panie i panowie. Przedstawiam wam barda Denecka – zawołał jakiś człowiek w rogu. Tłum zgromadzony w karczmie powitał artystę gromkimi brawami.
 – Zacznijmy może od jakiejś ballady, co? – rzekł Deneck z uśmiechem. – Myślę, że Ballada o Neviel powinna być dobra – pochwycił lutnię leżącą obok jego nogi. Zaczęły rozbrzmiewać pierwsze nuty

O, Neviel, matko pięknych,
czemuż się odwracasz?
Przecież wiesz, że wielu chętnych
tu czeka, nie zawraca.
Była piękna jak poranek,
choć nie miała dobrych manier.
Tylu mężczyzn zachwycała,
a z nimi nie rozmawiała.
Choć zamknięta w sobie była
i rzadko też była miła,
wszyscy za nią ciągle biegli
i jak swego życia strzegli.
O, Neviel, matko pięknych
czemuż się odwracasz?
Przecież wiesz, że wielu chętnych
tu czeka, nie zawraca.

 – Hej – odezwał się czarnowłosy mężczyzna do Avathosa. – Trzymaj – rzekł podając kubek z wodą.
   Avathos nagle zdał sobie sprawę z tego, jaki jest spragniony. Wypił łapczywie kilka łyków. Chwilę później podszedł do nich karczmarz, położył między nich talerz z kilkoma kromkami chleba i odszedł. Zajadając Avathos przyglądał się uważnie siedzącemu obok czarnowłosemu. W końcu spytał:
 – Co działo się dalej z Neviel? – widząc pytający wzrok czarnowłosego, dodał: – Wiesz, czy któremuś udało się ją, hm, zdobyć?
 – Nie. Legendy głoszą, że gdy spała, została zamordowana przez zazdrosną żonę jednego z zalotników.
   Avathos ponuro skinął głową. Zmienił temat.
 – Coś mi tu nie pasuje – rzekł. – To nie przypadek, że jesteśmy w tej karczmie. Musisz coś wiedzieć o mojej misji.
 – Owszem, coś tam wiem – odpowiedział drugi. – Jestem Asgverczykiem.
 – Udowodnij.
   Fylkaer uniósł rękę. Nad dłonią pojawił się płomyk ognia. Uśmiechnął się i powiedział: – Starczy?
 – To nie z tobą miałem się spotkać – powiedział Avathos.
 – Alaena nie mogła przybyć.
 – Alaena?
 – Tak, to z nią rozmawiałeś.
 – Alaena… – mruknął Avathos skupiony na zabawię kubkiem. – Załóżmy, że ci wierzę. Omówmy więc szczegóły mej misji.
   Gdzieś paru pijanych ludzi wylewało piwo na podłogę, obok inny podrywał kelnerkę, a jeszcze jeden przeklinał na całe gardło.
 – Nie tak szybko. Najpierw chciałbym poznać twoją historię. Ach, przy okazji. Jestem Fylkaer  – powiedział Asgverczyk.
 – Avathos, miło mi. Po cóż ci znać moją historię. Zresztą, wcale nie jest ona interesująca. Zwykłe dzieciństwo, śmierć ojca i praca w kopalni.
   Fylkaer przewrócił oczami.
 – Być może – mruknął, po czym machnął ręką. – Idź się przejść, zapoznaj się z miastem. Ja mam kilka spraw do załatwienia. Wróć tu za godzinę – wstał z krzesła i oddalił się. Avathos siedział jeszcze chwilę wsłuchując się w ostatnią zwrotkę ballady śpiewanej przez barda. W końcu wstał i skierował się w stronę wyjścia. Gdy wyszedł, jego oczom ukazał się rynek. Wypełniony był różnymi budynkami takimi jak kuźnie i sklepy wielobranżowe, jak i licznymi straganami. Słychać było gwar targujących się ludzi, poszczekiwania kundli i krzyki dzieci. Do rynku dochodziło kilka ścieżek otoczonych domami. Avathos skierował się do tej najbliższej. Przez przypadek nadepnął komuś na stopę.
 – Patrz, jak leziesz! – burknął poszkodowany. Avathos przecisnął się przez grupkę żywo rozmawiających ludzi i wszedł na ścieżkę. W miarę jak poruszał się w jej głąb, gwar przemieniał się w ciszę. Domy, między którymi teraz się znajdował, były zaniedbane, w większości nie było drzwi i okien. W niektórych miejscach widział tylko cztery pionowo wbite w ziemie pale służące jako szkielet domu, który nigdy nie powstał lub został zburzony. Ktoś chwycił go za ramię. Obrócił się gwałtownie i ujrzał przed sobą ubraną w łachmany kobietę.
 – Panie, daj na chleb – łkała.
 – Przykro mi, nic nie mam – mruknął Avathos.
 – Błagam! – rzuciła mu się do stóp.
 – Naprawdę, nie mam przy sobie pieniędzy – odparł zmieszany. Cieszył się, że nie musi kłamać. Jego pieniądze znajdowały się prawdopodobnie w pokoju w gospodzie. Było mu żal tej kobiety. – Wybacz – rzucił krótko i odszedł zostawiając ją płaczącą, samą na środku drogi. Nie miał wątpliwości, że znajdował się w najuboższej dzielnicy miasta. Zauważył kilka śpiących ludzi pod domami.
   Znów zaczął zastanawiać się, co się dzieje w Mosverze. Czy lord Heawin ponownie uwziął się na górników? Ciekawił go los jego przyjaciół, jak radzi sobie Damien i czy w kopalni znów doszło do morderstw. I w końcu pomyślał, co się dzieje z jego matką. Cała jego misja była tajemnicza. Nie wiedział, w czyich rękach pozostawił matkę, czy rzeczywiście dostaje ona wszystko, czego potrzebuje do życia i wreszcie, czy on, Avathos, poradzi sobie w misji.
   Usłyszał jęk dochodzący z alejki znajdującej się obok.
 – Gdzie on jest? Zgubiłem go! Gdzie? – ktoś mówił. Avathos z ciekawości zajrzał do alejki. Znajdował się tam kucający mężczyzna, który gorączkowo przeszukiwał cała alejkę.
 – Znajdę go. Muszę, muszę go znaleźć – szeptał człowiek. – Gdzie on jest?! – krzyknął zrozpaczony. Był bardzo chudy i niski. Tak jak każdy mieszkający w tej dzielnicy, ubrany był w brudne, potargane, dziurawe łachmany. Avathos chrząknął głośno chcąc zwrócić jego uwagę, lecz biedak nawet nie zareagował.
 – Szukasz czegoś? – zapytał Avathos. Drugi człowiek wciąż nie odpowiadał.
 – Gdzie jest mój koc? – odezwał się nagle. – Mój piękny, ciepły zielony koc!
 –Mogę ci pomóc – zaproponował Avathos, lecz widząc brak zainteresowania mężczyzny, zdecydował się wrócić na główną ścieżkę.
   Nic dziwnego, że ten człowiek jest taki jaki jest, żyjąc tu, też bym zgłupiał, pomyślał.
   Przeszedł kilka kroków i rozglądnął się. Znalazł go. Zwinięty zielony koc znajdował się przy jednym z domów. Avathos podniósł go i powąchał. Koc cuchnął, lecz mimo tego, dzięki swojej grubości był praktyczny dla biednych ludzi starających się przetrwać zimne noce. Nie myśląc wiele, Avathos skierował się z powrotem do alejki.
 – Tego szukasz? – spytał pokazując koc wciąż przeszukującemu każdy zakamarek człowiekowi. Tamten podbiegł do Avathosa jak dziki i prosił o koc błagalnym gestem. Górnik podarował mu koc, a biedak wrzasnął:
 – Dziękuje, dziękuje!
 – Nie ma sprawy – bąknął Avathos.
 – Jestem Sod – biedak wyciągnął rękę.
 – Avathos – górnik uścisnął dłoń ubogiego.
   Nagle Sod złapał się za pierś i upadł na ziemię. Avathos natychmiast uklęknął przy nim i potrząsnął nim.
 – Sod! Co ci jest? – szepnął zgorączkowany.
   Ten jednak nie zdołał mu już nigdy odpowiedzieć. Leżał martwy, z otwartymi oczami i uśmiechem na ustach. Avathos zamknął oczy Sodowi i przykrył biedaka jego ukochanym zielonym kocem. Górnik nie zmówił modlitwy, bowiem nie wierzył w żadnego z bogów. Postanowił wrócić do karczmy, ponieważ nie wiedział, ile czasu już minęło. Pozostawił Soda i ruszył z powrotem na rynek.
   Avathos był zszokowany. W ciągu ostatnich kilku dni, na jego oczach zginęło już dwóch ludzi. Ciekawił się, czy przez jego misję będzie przewijała się śmierć.
   W końcu powrócił na rynek. Nie było to już tak wiele osób, jak niecałą godzinę temu, lecz wciąż ciężko było się mu przecisnąć przez tłumy ludzi. Wszedł do gospody. Widząc, że Fylkaera jeszcze nie ma, skierował się do pokoju. W pokoju stała miska z wodą i świeże ubrania.
 – Czemu by nie? ­– mruknął Avathos.
   Po doprowadzeniu się do porządku, chciał sprawdzić, co było napisane w liście, który wcześniej znalazł na fotelu. Niestety, tym razem nie zdołał go znaleźć.
   Trudno, pomyślał.
   Wrócił z powrotem na dół. Gdy zszedł z ostatniego stopnia, dobiegł go głos karczmarza.
 – Hej, ty! Chodź no tu – wskazywał Avathosa. Karczmarz był niski i krępy. Miał rozczochrane, siwe włosy i małego wąsa. Avathos podszedł do niego i spytał:
 – O co chodzi?
 – Nic. Po prostu chcę cię ostrzec – szepnął karczmarz pochylając się. – Twój towarzysz. Miałem już do czynienia z takimi jak on. Nie można im ufać.
 – Jak to? – spytał zdziwiony Avathos.
 – Idź już. Czeka na ciebie – mruknął tamten i zajął się nalewaniem wina dla wyjątkowo niecierpliwego klienta.
   Avathos z obojętnym wyrazem twarzy poczłapał do siedzącego przy stole Fylkaera. Dosiadł się i powitał Asgverczyka skinieniem głowy.
 – Czego chciał? – mruknął Fylkaer.
 – Kto? – odpowiedział pytaniem Avathos udając kompletnie zbitego z tropu.
 – Karczmarz
 – Nic ważnego
 – Mhm… – Fylkaer wzniósł oczy ku sufitowi. – Przejdźmy do rzeczy ważnych. Powiedz mi, co wiesz o Wielkiej Wojnie Domowej?
   Avathos spojrzał na Asgverczyka pytającym wzrokiem. Ten otworzył szeroko oczy i wykrztusił:
 – Że co? Nie wiesz nic?
   Avathos pokręcił głową.
 – Zupełnie? Nic o Xavierze i innych? – wyjąkał Fylkaer.
   Górnik nie wiedział. Pokręcił powtórnie głową. Fylkaer nabrał powietrza i szepnął do siebie:
 – To będzie trudniejsze niż myślałem – po chwili dodał już głośniej: – Cóż, zacznijmy więc lekcję historii.

1 komentarz:

  1. Strasznie krótki ten rozdział :( myślałam że po takim długim czasie oczekiwania będzie więcej do poczytania. Ale są też plusy :) Zwolniłeś trochę z tempem treści i trochę bardziej uwiarygodniłeś postać głównego bohatera. Tylko przy następnych rozdziałach nie przesadź ze zwolnionym tempem żeby nie wyszło ci z tego drugie 'nad niemnem' xD

    OdpowiedzUsuń