Avathos zbudził się. Był wypoczęty, choć
trochę obolały. Leżał na miękkim łóżku. Przez moment myślał, że jest w domu,
lecz szybko zorientował się, że jest to niemożliwe.
Rozglądnął się po pokoju. Był w
pomieszczeniu, które z wyglądu przypominało wnętrze pokoju gospody w Mosverze. Po prawej stronie były drzwi, a na ścianie obok widoczne było okno. Znajdowały się tam również dwa łóżka. Po lewej
stronie był kominek, w tym momencie nie palący się ze względu na panujący upał.
Przy kominku stał bujany fotel. Na środku pomieszczenia, na podłodze leżała
wilcza skóra.
Bogaty
wystrój, pomyślał Avathos.
Postanowił wyjść z pokoju i sprawdzić gdzie
w ogóle jest. Zatrzymał się jednak, gdyż ujrzał czyjeś rzeczy na fotelu. Leżał
tam ciemnoniebieski płaszcz, skórzany pas oraz zwinięty i zapieczętowany list.
Avathos przyglądnął się najpierw pasowi. Było do niego przymocowane kilka
pustych, szklanych fiolek. Mężczyzna zainteresował się teraz płaszczem i wziął go do rąk. Płaszcz
nie wyróżniał się niczym szczególnym. Prawie cały był w jednym kolorze, jedynie
na dole dostrzec można było niezrozumiałe złote znaki. Górnik starannie
zawiesił płaszcz na oparciu fotela. Został mu jeszcze list. Wziął go do rąk, lecz przeszkodził mu mężczyzna, który wpadł do pokoju z wielkim hukiem. Avathos
odskoczył jak poparzony od fotela. Przybysz ubrany był w zwykły, jasny strój.
Był dosyć wysoki, miał szpakowaty nos i czarne, długie włosy. Spoglądał na
Avathosa z zaciekawieniem.
– Kim jesteś? I gdzie ja jestem? – spytał Avathos ostrym tonem.
– Spokojnie – odrzekł mężczyzna. – Chodź na
dół, wszystko ci opowiem i wyjaśnię.
– Nie wiem, czy powinienem ci zaufać –
powiedział Avathos spokojnie ważąc każde słowo. – Nie mam pojęcia, o co chodzi.
Jak się tu znalazłem. Ostatnim momentem, który pamiętam jest… – przerwał nie
chcąc zdradzać zbyt wiele obcemu.
Człowiek w drzwiach westchnął głośno.
– Jest akcja pod drzewem w drodze do Trejnholu. Wiem o tym doskonale –
powiedział znudzonym tonem. – Będziesz tutaj siedział cały dzień? Chodź –
rzekł, lecz widząc upór na twarzy Avathosa, dodał: – Jesteśmy w Karczmie pod
Wściekłym Bykiem. Słyszysz przecież krzyki i śmiechy z dołu?
Avathos zmarszczył brwi.
– Wygląda na to, że mówisz prawdę – mruknął.
Drugi mężczyzna klasnął w dłonie i począł
zacierać ręce, po czym rzekł: – No, nareszcie. Widzisz? Nie jestem taki zły.
Zaufaj mi.
Avathos westchnął i wyszedł z pokoju. Nie
miał niczego do stracenia. Znajdował się teraz w długim, wąskim korytarzu. Po
obu jego stronach umieszczone były drzwi do pokojów. Czarnowłosy zatrzasnął
drzwi i skręcił w prawo. Górnik ruszył jego śladem. Zeszli po schodach i
znaleźli się w wielkim pomieszczeniu. Po lewej stronie, w rogu znajdowało się
miejsce, gdzie przesiadywał oberżysta. Zaraz obok było wejście do kuchni. Całe
pomieszczenie wypełnione było stołami wraz z krzesłami. Na drewnianych ścianach
można było dostrzec nieliczne okna. Po prawej stronie umieszczone były drzwi
wejściowe. Avathos ruszył niepewnie w stronę towarzysza, który przystanął przed
oberżystą
– Wybierz jakieś miejsce. Załatwię coś do
jedzenia – mruknął tamten do Avathosa.
Górnik skinął głową i podszedł do pierwszego
lepszego stołu. Usiadł na krześle. Wtem dobiegł go czyiś donośny głos.
– Panie i panowie. Przedstawiam wam barda
Denecka – zawołał jakiś człowiek w rogu. Tłum zgromadzony w karczmie powitał
artystę gromkimi brawami.
– Zacznijmy może od jakiejś ballady, co? –
rzekł Deneck z uśmiechem. – Myślę, że Ballada o Neviel powinna być dobra –
pochwycił lutnię leżącą obok jego nogi. Zaczęły rozbrzmiewać pierwsze nuty
O,
Neviel, matko pięknych,
czemuż
się odwracasz?
Przecież
wiesz, że wielu chętnych
tu
czeka, nie zawraca.
Była
piękna jak poranek,
choć
nie miała dobrych manier.
Tylu
mężczyzn zachwycała,
a
z nimi nie rozmawiała.
Choć
zamknięta w sobie była
i
rzadko też była miła,
wszyscy
za nią ciągle biegli
i
jak swego życia strzegli.
O,
Neviel, matko pięknych
czemuż
się odwracasz?
Przecież
wiesz, że wielu chętnych
tu
czeka, nie zawraca.
– Hej – odezwał się czarnowłosy mężczyzna do
Avathosa. – Trzymaj – rzekł podając kubek z wodą.
Avathos nagle zdał sobie sprawę z tego, jaki
jest spragniony. Wypił łapczywie kilka łyków. Chwilę później podszedł do nich
karczmarz, położył między nich talerz z kilkoma kromkami chleba i odszedł. Zajadając
Avathos przyglądał się uważnie siedzącemu obok czarnowłosemu. W końcu spytał:
– Co działo się dalej z Neviel? – widząc
pytający wzrok czarnowłosego, dodał: – Wiesz, czy któremuś udało się ją, hm,
zdobyć?
– Nie. Legendy głoszą, że gdy spała, została
zamordowana przez zazdrosną żonę jednego z zalotników.
Avathos ponuro skinął głową. Zmienił temat.
– Coś mi tu nie pasuje – rzekł. – To nie
przypadek, że jesteśmy w tej karczmie. Musisz coś wiedzieć o mojej misji.
– Owszem, coś tam wiem – odpowiedział drugi. –
Jestem Asgverczykiem.
– Udowodnij.
Fylkaer uniósł rękę. Nad dłonią pojawił się płomyk ognia. Uśmiechnął się i powiedział: – Starczy?
– Udowodnij.
Fylkaer uniósł rękę. Nad dłonią pojawił się płomyk ognia. Uśmiechnął się i powiedział: – Starczy?
– To nie z tobą miałem się spotkać – powiedział Avathos.
– Alaena nie mogła przybyć.
– Alaena?
– Tak, to z nią rozmawiałeś.
– Alaena… – mruknął Avathos skupiony na
zabawię kubkiem. – Załóżmy, że ci wierzę. Omówmy więc szczegóły mej misji.
Gdzieś paru pijanych ludzi wylewało piwo na podłogę, obok inny podrywał kelnerkę, a jeszcze jeden przeklinał na całe gardło.
Gdzieś paru pijanych ludzi wylewało piwo na podłogę, obok inny podrywał kelnerkę, a jeszcze jeden przeklinał na całe gardło.
– Nie tak szybko. Najpierw chciałbym poznać
twoją historię. Ach, przy okazji. Jestem Fylkaer – powiedział Asgverczyk.
– Avathos, miło mi. Po cóż ci znać moją
historię. Zresztą, wcale nie jest ona interesująca. Zwykłe dzieciństwo, śmierć
ojca i praca w kopalni.
Fylkaer przewrócił oczami.
– Być może – mruknął, po czym machnął ręką. –
Idź się przejść, zapoznaj się z miastem. Ja mam kilka spraw do załatwienia.
Wróć tu za godzinę – wstał z krzesła i oddalił się. Avathos siedział jeszcze
chwilę wsłuchując się w ostatnią zwrotkę ballady śpiewanej przez barda. W końcu
wstał i skierował się w stronę wyjścia. Gdy wyszedł, jego oczom ukazał się
rynek. Wypełniony był różnymi budynkami takimi jak kuźnie i sklepy
wielobranżowe, jak i licznymi straganami. Słychać było gwar targujących się
ludzi, poszczekiwania kundli i krzyki dzieci. Do rynku dochodziło kilka ścieżek
otoczonych domami. Avathos skierował się do tej najbliższej. Przez przypadek
nadepnął komuś na stopę.
– Patrz, jak leziesz! – burknął poszkodowany. Avathos
przecisnął się przez grupkę żywo rozmawiających ludzi i wszedł na ścieżkę. W
miarę jak poruszał się w jej głąb, gwar przemieniał się w ciszę. Domy, między
którymi teraz się znajdował, były zaniedbane, w większości nie było drzwi i
okien. W niektórych miejscach widział tylko cztery pionowo wbite w ziemie pale
służące jako szkielet domu, który nigdy nie powstał lub został zburzony. Ktoś
chwycił go za ramię. Obrócił się gwałtownie i ujrzał przed sobą ubraną w
łachmany kobietę.
– Panie, daj na chleb – łkała.
– Przykro mi, nic nie mam – mruknął Avathos.
– Błagam! – rzuciła mu się do stóp.
– Naprawdę, nie mam przy sobie pieniędzy –
odparł zmieszany. Cieszył się, że nie musi kłamać. Jego pieniądze znajdowały
się prawdopodobnie w pokoju w gospodzie. Było mu żal tej kobiety. – Wybacz –
rzucił krótko i odszedł zostawiając ją płaczącą, samą na środku drogi. Nie miał
wątpliwości, że znajdował się w najuboższej dzielnicy miasta. Zauważył kilka
śpiących ludzi pod domami.
Znów zaczął zastanawiać się, co się dzieje w
Mosverze. Czy lord Heawin ponownie uwziął się na górników? Ciekawił go los jego
przyjaciół, jak radzi sobie Damien i czy w kopalni znów doszło do morderstw. I
w końcu pomyślał, co się dzieje z jego matką. Cała jego misja była tajemnicza. Nie
wiedział, w czyich rękach pozostawił matkę, czy rzeczywiście dostaje ona
wszystko, czego potrzebuje do życia i wreszcie, czy on, Avathos, poradzi sobie
w misji.
Usłyszał jęk dochodzący z alejki znajdującej
się obok.
– Gdzie on jest? Zgubiłem go! Gdzie? – ktoś
mówił. Avathos z ciekawości zajrzał do alejki. Znajdował się tam kucający
mężczyzna, który gorączkowo przeszukiwał cała alejkę.
– Znajdę go. Muszę, muszę go znaleźć – szeptał
człowiek. – Gdzie on jest?! – krzyknął zrozpaczony. Był bardzo chudy i niski.
Tak jak każdy mieszkający w tej dzielnicy, ubrany był w brudne, potargane,
dziurawe łachmany. Avathos chrząknął głośno chcąc zwrócić jego uwagę, lecz
biedak nawet nie zareagował.
– Szukasz czegoś? – zapytał Avathos. Drugi
człowiek wciąż nie odpowiadał.
– Gdzie jest mój koc? – odezwał się nagle. –
Mój piękny, ciepły zielony koc!
–Mogę ci pomóc – zaproponował Avathos, lecz
widząc brak zainteresowania mężczyzny, zdecydował się wrócić na główną ścieżkę.
Nic
dziwnego, że ten człowiek jest taki jaki jest, żyjąc tu, też bym zgłupiał,
pomyślał.
Przeszedł kilka kroków i rozglądnął się. Znalazł
go. Zwinięty zielony koc znajdował się przy jednym z domów. Avathos podniósł go
i powąchał. Koc cuchnął, lecz mimo tego, dzięki swojej grubości był praktyczny
dla biednych ludzi starających się przetrwać zimne noce. Nie myśląc wiele,
Avathos skierował się z powrotem do alejki.
– Tego szukasz? – spytał pokazując koc wciąż
przeszukującemu każdy zakamarek człowiekowi. Tamten podbiegł do Avathosa jak
dziki i prosił o koc błagalnym gestem. Górnik podarował mu koc, a biedak wrzasnął:
– Dziękuje, dziękuje!
– Nie ma sprawy – bąknął Avathos.
– Jestem Sod – biedak wyciągnął rękę.
– Avathos – górnik uścisnął dłoń ubogiego.
Nagle Sod złapał się za pierś i upadł na
ziemię. Avathos natychmiast uklęknął przy nim i potrząsnął nim.
– Sod! Co ci jest? – szepnął zgorączkowany.
Ten jednak nie zdołał mu już nigdy
odpowiedzieć. Leżał martwy, z otwartymi oczami i uśmiechem na ustach. Avathos
zamknął oczy Sodowi i przykrył biedaka jego ukochanym zielonym kocem. Górnik
nie zmówił modlitwy, bowiem nie wierzył w żadnego z bogów. Postanowił
wrócić do karczmy, ponieważ nie wiedział, ile czasu już minęło. Pozostawił Soda
i ruszył z powrotem na rynek.
Avathos był zszokowany. W ciągu ostatnich
kilku dni, na jego oczach zginęło już dwóch ludzi. Ciekawił się, czy przez jego
misję będzie przewijała się śmierć.
W końcu powrócił na rynek. Nie było to już tak
wiele osób, jak niecałą godzinę temu, lecz wciąż ciężko było się mu przecisnąć przez tłumy ludzi. Wszedł do gospody. Widząc, że Fylkaera jeszcze
nie ma, skierował się do pokoju. W pokoju stała miska z wodą i świeże ubrania.
– Czemu by nie? – mruknął Avathos.
Po doprowadzeniu się do porządku, chciał
sprawdzić, co było napisane w liście, który wcześniej znalazł na fotelu. Niestety,
tym razem nie zdołał go znaleźć.
Trudno,
pomyślał.
Wrócił z powrotem na dół. Gdy zszedł z
ostatniego stopnia, dobiegł go głos karczmarza.
– Hej, ty! Chodź no tu – wskazywał Avathosa. Karczmarz
był niski i krępy. Miał rozczochrane, siwe włosy i małego wąsa. Avathos
podszedł do niego i spytał:
– O co chodzi?
– Nic. Po prostu chcę cię ostrzec – szepnął
karczmarz pochylając się. – Twój towarzysz. Miałem już do czynienia z takimi
jak on. Nie można im ufać.
– Jak to? – spytał zdziwiony Avathos.
– Idź już. Czeka na ciebie – mruknął tamten i
zajął się nalewaniem wina dla wyjątkowo niecierpliwego klienta.
Avathos z obojętnym wyrazem twarzy poczłapał
do siedzącego przy stole Fylkaera. Dosiadł się i powitał Asgverczyka skinieniem
głowy.
– Czego chciał? – mruknął Fylkaer.
– Kto? – odpowiedział pytaniem Avathos udając
kompletnie zbitego z tropu.
– Karczmarz
– Nic ważnego
– Mhm… – Fylkaer wzniósł oczy ku sufitowi. –
Przejdźmy do rzeczy ważnych. Powiedz mi, co wiesz o Wielkiej Wojnie Domowej?
Avathos spojrzał na Asgverczyka pytającym
wzrokiem. Ten otworzył szeroko oczy i wykrztusił:
– Że co? Nie wiesz nic?
Avathos pokręcił głową.
– Zupełnie? Nic o Xavierze i innych? – wyjąkał
Fylkaer.
Górnik nie wiedział. Pokręcił powtórnie
głową. Fylkaer nabrał powietrza i szepnął do siebie:
– To będzie trudniejsze niż myślałem – po chwili
dodał już głośniej: – Cóż, zacznijmy więc lekcję historii.
Strasznie krótki ten rozdział :( myślałam że po takim długim czasie oczekiwania będzie więcej do poczytania. Ale są też plusy :) Zwolniłeś trochę z tempem treści i trochę bardziej uwiarygodniłeś postać głównego bohatera. Tylko przy następnych rozdziałach nie przesadź ze zwolnionym tempem żeby nie wyszło ci z tego drugie 'nad niemnem' xD
OdpowiedzUsuń